Podnóżami Gór Smoczych kierujemy się do Port Elizabeth. Dotrzemy tam jutro.
Dziś mamy do obejrzenia krajobrazy, skansen i rezerwat formacji skalnych.
W pewnym momencie zatrzymaliśmy się obok sprzedawcy… patyków. Kierowca kupił nam dwa takie patyki. Okazały się one trzciną cukrową. Każdy dostał po kawałku połamanego bambusa i można było się zająć wysysaniem cukru ze środka.
Skansen składał się z kilku obozowisk, które pokazywały jak ewoluowały osady tutejszych ludzi: od typowych chat do budynków upodobnionych do mieszkań holenderskich osadników. Było tam trochę folkloru: wróżący szaman, gra na dziwnych instrumentach, mielenie ziaren, itd.
Wśród naczyń, które były tam zgromadzone był emaliowany dzbanek z napisem na spodzie: „Made in Poland”. Jak miło…
Czekając na odjazd ubrałem jednego murzyna w firmową koszulkę Leśnych. Porobiliśmy zdjęcia temu egzotycznemu widokowi.
Na nocleg w Wepener dojechaliśmy już po zmroku. Po drodze był niezwykły zachód słońca. Jak na nasze dotychczasowe warunki nocleg był luksusowy. Po raz pierwszy spaliśmy w ogrzewanych pomieszczeniach. Było to miejsce, w którym zatrzymują się wycieczki bogatych biur podróży. Jest to była posiadłość burskiego barona przerobiona na hotel.
Na kolację można było sobie wybrać różne dania z byka: bycze ogony, bycze ozory, itd. W barze obok na ścianie powieszone były wypchane wielkie łby bydła, które (jak się domyślam) kiedyś były w tym miejscu hodowane.
Po znalezieniu na niebie Krzyża Południa w końcu mogliśmy pójść spać.
Refleksją tego dnia jest to, że obcokrajowiec możne w RPA wyglądać jak tutejszy. W takim sensie, że jak ubierze się jak tutejsi ludzie, to – niezależnie od koloru skóry – może udawać, że od urodzenia tu mieszka. Czego na przykład o Polsce powiedzieć się nie da.
Mirek Grodzki