Z czym jak z czym, ale z pingwinami Afryka mało nam się do tej pory kojarzyła. Aż do wizyty na jednej z plaż, które właśnie pingwiny sobie wybrały na miejsce narodzin swoich piskląt. Na plaży zbudowany jest pomost, po którym można chodzić nie wchodząc w drogę pingwinom. Ptaków te zwierzęta z bliska nie przypominają. W gniazdach były młode, aczkolwiek już trochę podrośnięte.
Po śniadaniu (na którym zaśpiewaliśmy „Sto lat” Grajanowi) poszliśmy na bazar po pamiątki. Były fajne pamiątki z drzewa „metalowego” (nazywanego tak z racji swojej wagi). Potem poszliśmy na plażę i doczekaliśmy tam dobrze się bawiąc do czadu, kiedy Arek musiał zbierać się na lotnisko.
Mateusz dał mu na pożegnalnie kilka gadżetów (m.in. pocztówki z Józefowa) czym go najprawdopodobniej trochę zaskoczył.
Park Lwów” jest czymś pomiędzy rezerwatem i ogrodem
zoologicznym. Samochodem dojeżdża się do dużej zagrody, w środku której
żyją sobie rodziny lwów. Każda na swoim – ogrodzonym – terenie. Jest
takich rodzin kilka. Samochód przejeżdża o odległości kilku metrów od
leżących lwów. Czasami lwy podchodzą do samochodu. Po odsunięciu szyby
w oknie zdjęcia same się robiły.