Wizytę w „zagłębiu strusiowym” zaczęliśmy od wizyty na ferie strusi. Na samym początku nasz przewodnik opowiadał różne historie związanie ze strusiami. Z klasycznym smażeniem jajecznicy z jaja strusia włączenie.
Zwiedzanie fermy zaczyna się krótkim wykładem o strusiach. Poza tym, że można obejrzeć zawartość żołądka strusia na specjalnej wystawie, to jeszcze dowiedzieć się można o tym jak wygląda hodowla strusi, jak wyglądała kiedyś i na czym się w strusiowym biznesie zarabia. A zarabia się zasadniczo na wszystkim: jajach, mięsie, skórze i piórach.
Strusie nie mają zębów i pierwszą rzeczą jaką połykają jest kamień (zwykle biały) kilka takich kamieni w żołądku pozwała im rozdrabniać pokarm.
Na farmie można było wejść w bliski kontakt ze strusiami. Braliśmy udział w podglądaniu, karmieniu, i… ujeżdżaniu. To ostatnie było chyba najlepsze.
Noc spędziliśmy w dawnym gospodarstwie (młynie?) przerobionym na hotel. Na kolację jedliśmy mięso strusia. Nie przypomina – wbrew przypuszczeniom – mięsa kurczaka. Raczej podobne jest do wołowiny. Gospodarz opowiadał na o strusiach. Ubrany był w kurtkę ze skóry strusia. Okazuje się zresztą, że ze skóry jest więcej pieniędzy niż z mięsa. Ciekawe jaka skóra by była z naszych kurczaków?
Przed kolacją – w trakcie pieczenia mięsa – usiłowaliśmy go nauczyć mówić po polsku „Leśni lubią strusie”. Nie bardzo mu (albo nam) to jednak wychodziło.
Opowiadał za to, że kiedyś ktoś zauważył, że strusie połykają diamenty (zamiast kamieni). No i skutek był taki, że tym rejonie wytrzebiono wszystkie strusie, bo ludzie szukali diamentów w ich żołądkach. Nie wiem czy to prawda, bo zdaje się, że diamenty nie leżą na powierzchni ziemi. Ale zapewne ziarenko prawdy w tej opowieści musi być.
Mirek Grodzki