Rano zrobiliśmy sobie śniadanie i po zjedzeniu wyjechaliśmy na zdobywanie Góry Stołowej.
Jej sylwetki nie można pomylić z żadną inną górą. Spłaszczony wierzchołek przypomina rzeczywiście blat stołu. Góra ma szczęście być zbudowana ze skał, które nie podlegały fałdowaniu. Podobne pochodzenie maja nasze Góry Stołowe.
Od kilku dni (po dłuższej przerwie) działa już kolejka linowa, która można wjechać na szczyt. Żądni pieszych wypraw postanowiliśmy na nią jednak wejść. Podejście trwa ok. 2 godzin i jest dość ostre. Trochę przypomina wchodzenie na Kasprowy Wierch w naszych Tatrach. Podobna jest też na górze restauracyjka, w której można się na chwilę zatrzymać.
Tuż po wejściu do restauracji załamała się pogoda. Zrobiło się zimno, a szczyt zasnuła mgła. W tych szczególnych okolicznościach przyrody Mateusz składał Przyrzeczenie Harcerskie. Scenografia składała się mapy, polskiego godła (z Karoliny rękawa) i zaimprowizowanej busoli. Chwila była szczególna i dobrze wypadła.
Zakładam, że Mateusz jest jedynym harcerzem, który miał okazję składać swoje Przyrzeczenie w takim miejscu i takich okolicznościach.
Zejście zajmuje niewiele mniej niż wejście. W połowie drowi wyszliśmy w końcu z mgły i można było podziwiać widoki z góry na Kapsztad. Po drodze pogadałem z Karoliną o tym i o owym. Głównie o naszej rodzinie i jej szczególnych przedstawicielach.
Po zejściu na dół okazało się, ze w naszym busiku nawalił pasek klinowy i trzeba no naprawić. Po hotelu wróciliśmy częściowo prywatnym busem przewodnika, a częściowo taksówką. Jej kierowca dostał za kurs po 10 R od osoby (za 6 km drogi).
Po powrocie obejrzeliśmy końcówkę ceremonii otwarcie Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Dopiero po jakimś czasie dowiemy się, że była trochę podrasowana komputerowo. Na kolację poszliśmy do pobliskiego „Ocean Basket”. Po chwilowym zamieszaniu (wynikającym z tego, że nie mogliśmy się dogadać co do tego, co możemy wybrać) zjedliśmy mieszane danie składające się z ryby, kalmarów, krewetek, frytek i ryżu. Jak się potem miało okazać było to nasze pożegnanie z owocami morza.
Wracając poszliśmy do sklepu po zakupy na jutrzejsze śniadanie. Korzystając z tego, że spędzamy kilka dni w jednym miejscu robimy sobie dłuższe śniadania i takie same kolacje. Trochę jak w polskich schroniskach.
Polska coraz częściej pojawia się w naszych rozmowach. Wychodzi powoli z nas zmęczenie i tęsknota za domem. Mój osobisty program na RPA jest już prawie wypełniony. Po powrocie do Polski najpilniejszą rzeczą związaną z wyjazdem będzie uzupełnienie strony wyjazdu: zrobienie galerii zdjęć, filmików i rozszerzenie relacji pisanej „na żywo”. Będziemy mieli się czym pochwalić. Myślę, że do Południowej Afryki jeszcze wrócimy.
Od kilku dni finansami zajmuję się Jagód. Zyskał sobie dzięki temu od naszego przewodnika ksywkę „Minister Finansów”.
Po zjedzeniu kolacji i krótkiej chwili odpoczynku wszyscy grzecznie spali. Najwidoczniej dały o sobie znać trudy zdobywania Góry Stołowej. Więcej takich szlaków nam trzeba.
Mirek Grodzki