Przejdź do treści

rpa20228

Swaziland i Saint Lucia – 30 lipca 2008

Wjeżdżając do Swazilandu należy przekroczyć granicę państwową. I jest to granica z pełnymi szykanami. Jeżeli spojrzy się na wielkość tego kraju, to może być to trochę zabawne. Ale nie jest. Urzędnicy na granicy mają poważne miny, na ścianach wiszą portrety przywódców, do paszportów wbijają pieczątki.

„Safari” po Parku Krugera – 29 lipca 2008

W pewnym momencie na drodze zrobiło się małe zamieszanie. Okazało się, że na drogę wyszedł młody lew. Początkowo myśleliśmy, że to lwica, bo był bez grzywy. Nasz przewodnik uświadomił nas jednak, że to młody lew (ok. 2,5 roku), któremu jeszcze nie wyrosła grzywa. Wyglądał dużo gorzej niż te, które widzieliśmy w Parku Lwów. Był wychudzony, głodny i zmęczony. Położył się na drodze i postanowił odpocząć.

Park Krugera – 28 lipca 2008

W Parku Krugera rozlokowaliśmy się w dwuosobowych domkach. Po ścieżkach między
nimi chodziły zwierzęta: małpy, perliczki, antylopy  i pewnie wiele
innych, których nie widzieliśmy. Na szczęście nie widzieliśmy też tych,
o których opowiadał nasz przewodnik: o lamparcie, który zszedł do parku
po drzewie (park ogrodzony jest ogrodzeniem pod prądem) i wyciągnął z
niego studenta, o czarnej  mambie, z którą spotkania nikt nie
opowiedział, bo nikt nie przeżył i parę innych, mniej mrożących krew w
żyłach.

Pretoria – 27 lipca 2008

W pewnym momencie na ulicę, po której szliśmy wpadł rozpędzony opancerzony samochód. Widząc nas na ulicy wcale się nie przejął i nie zwolnił. Bardzo mało brakowało, żeby przejechał Patrycję… Nasz przewodnik powiedział, że to był samochód wiozący pieniądze i one rządzą się swoimi prawami.

Pretoria – 27 lipca 2008

Dotarliśmy do Pretorii. Kolejnego miejsca na naszej drodze. Dzień zaczął się od Mszy Św. w kościele w Johannesburgu. Co prawda katolickiej, ale trochę innej od naszej. Ksiądz jak nas zobaczył, to zaczął kazanie od 'Pewnego razu w Krakowie…’

Jeppe High School for Boys i Gold Reef City – 26 lipca 2008

Po szkole oprowadzał nas jej wicedyrektor – Michael Gill. Przy  okazji jest też księdzem…  Był ujęty tym, że ktoś 10 tys. km od południowej Afryki pamięta o ich absolwencie. Nie tylko pamięta, ale i uznaje za swój wzór. Był generalnie dla nas bardzo miły. Albo właśnie z powyższego powodu, albo taki po prostu jest z natury.

Wizyta w Parku Lwów i spotkanie ze skautami – 25 lipca 2008

Zaczęliśmy dzień od tego, że „złowiliśmy” śniadanie. Do czegoś podobnego do makdonalda. Potem bylismy w Parku Lwów. Był to park udający rezerwat dzikich zwierząt. Można było wjechać na ogrodzone tereny, gdzie żyły małe stada lwów. Leżały przy drodze i można było zrobić sporo fajnych zdjęć. Potem weszliśmy do klatek z małymi lwami. Mały lew ma pół roku i waży 15 kg. Niby małe koty, ale jednak lwy…

Park Lwów i South African National Museum of Military – 25 lipca 2008

Park Lwów” jest czymś pomiędzy rezerwatem i ogrodem
zoologicznym. Samochodem dojeżdża się do dużej zagrody, w środku której
żyją sobie rodziny lwów. Każda na swoim – ogrodzonym – terenie. Jest
takich rodzin kilka. Samochód przejeżdża o odległości kilku metrów od
leżących lwów. Czasami lwy podchodzą do samochodu. Po odsunięciu szyby
w oknie zdjęcia same się robiły.

Johannesburg – 24 lipca 2008

Rano obudziliśmy się nad Afryką. Czarny Ląd zasłaniały chmury więc nie mogliśmy sprawdzić czy rzeczywiście jest czarny…Gdybyśmy mogli zobaczyć go z trochę większej wysokości (np. z satelity) okazało by się, że jest to raczej Zielony Ląd.

pa pa, polska ziemio – 23 lipca 2008

Bez opóźnień wystartowaliśmy z naszego nowego terminala. Lecimy sobie w kierunku odwrotnym do ruchu bocianów na wiosnę. Siedzimy wygodnie, nikt sie nie przyznaje, że boi się latać 🙂 Czekamy na coś dobrego do jedzenia.

Z Warszawy przez Stambuł do RPA – 23 lipca 2008

W końcu nadeszła data wylotu. Najpierw brakowało do niej pół roku, potem dwa miesiące, potem miesiąc, dwa tygodnie, tydzień, dzień i w końcu – jest. Mogliśmy zacząć podróż, w czasie której przemierzyliśmy 30 tys. km ze średnią prędkością 1 429 km na dobę.