Przejdź do treści

Jeppe High School for Boys i Gold Reef City – 26 lipca 2008

Na śniadanie zjedliśmy podgrzewane w mikrofali kanapki, które wczoraj wieczorem kupiliśmy na stacji benzynowej. Były takie sobie.
Po śniadaniu pojechaliśmy do szkoły, w której uczył się Robert George Hamilton.

Jeppe High School for Boys” ma 99 lat i za rok będzie obchodziła okrągłą rocznicę powstania. Wygląda jak typowa szkoła z amerykańskich filmów.
Jest to szkoła męska (coś w rodzaju naszego liceum). Uczy się w niej około 1000 uczniów, którzy spędzają w niej 5 lat. Za naukę tam trzeba płacić 15 – 17 tys. randów i jest to – jak nam powiedział przewodnik – sporo. Dużą wagę kładą na sport i promują osiągnięcia w tej dziedzinie. W szkole trwał właśnie dzień sportu.

Poczęstowali nas tam kawą, herbatą, ciasteczkami i ich przysmakiem – bułką z sadzonym jajkiem i boczkiem.

Po szkole oprowadzał nas jej wicedyrektor – Michael Gill. Przy  okazji jest też księdzem…  Był ujęty tym, że ktoś 10 tys. km od południowej Afryki pamięta o ich absolwencie. Nie tylko pamięta, ale i uznaje za swój wzór. Był generalnie dla nas bardzo miły. Albo właśnie z powyższego powodu, albo taki po prostu jest z natury.

Dostał od nas plakietkę Szczepu (z nazwiskiem swojego absolwenta) i plakietkę z polskim godłem. Bardzo za nie podziękował i pokazywał napotkanym ludziom opowiadając przy okazji co to za jedni odwiedzili ich szkołę. Zostaliśmy też przedstawieni na forum szkoły i dostaliśmy oklaski.

Pan Gill obiecał, że plakietki umieści w jakimś honorowym miejscu. I tak zapewne się stanie.
Dostaliśmy od nich pamiątkowe łyżeczki i flagi z godłem szkoły.


W szkole jest specjalne miejsce poświęcone tym uczniom (i absolwentom – ?), którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Jest tam wymieniony Rogert George Hamilton.

Szkoła podobno się nie zmienia do dawna. Tak jak wyglądała kilkadziesiąt lat temu (w czasie, kiedy uczył się tam Hamilton) wygląda i dziś. I tak samo będzie wyglądała za kolejne kilkadziesiąt lat.
Jeden z napotkanych tam ludzi twierdził, że Hamilton był członkiem jednej z bardziej znanych drużyn skautowych. Trzeba to będzie jeszcze potwierdzić. A będzie to możliwe, bo szkoła prowadzi swoje archiwum. Obiecali znaleźć o Hamiltonie tak dużo informacji, jak to będzie możliwe. Ja obiecałem, że wyślemy im informacje o pomniku na „Górze Lotnika”.

Pan Gill opowiadał nam sporo o szkole i opowieść ta była dla mnie wielce pouczająca. Zwłaszcza we fragmentach, które dotyczyły wychowania uczniów.

Po wizycie w szkole pojechaliśmy do Gold Reef City. To pozostałość po nieczynnej już kopalni złota. Wokół kopalni zbudowane jest „wesołe miasteczko”. Część atrakcji odnosi się bezpośrednio do złota (np. pokaz wytapiania złota), a cześć zupełnie nie (np. rollercoaster – kolejka górska).

Obejrzeliśmy tam historię gorączki złota w Południowej Afryce. W odtworzonych domach można było zobaczyć jak wyglądało życie bogatszych posiadaczy złóż.
Był pokaz wytapiania złota. Na koniec można było wziąć do ręki sztabkę złota ważącą 12 kilogramów i wartą 350 tysięcy Euro. Podobno kiedyś po pokazie ktoś próbował z taką sztabka uciec, ale nie udało mu się, bo… była za ciężka.
Na obiad poszliśmy do „Wemppy”. Czekaliśmy dłuższy czas na steki z frytkami i nabieraliśmy sił przed kolejną atrakcją – kolejką górską.
Były tam dwie kolejki. Większa niestety nie była czynna, bo za mała była frekwencja gości. Takie są uroki jeżdżenia po sezonie. Ale na mniejszej tez było nieźle i wrażeń z tej przejażdżki starczy nam na dłużej.


Wśród różnych atrakcji był tam też pokaz tańców zuluskich w wykonaniu tancerzy ze szczepu Koza. Jak to oglądałem, to przypomniało mi się opowiadanie Sienkiewicza „Sachem”. Podobny był klimat jak w czasie tańca Czerwonego Sępa z tego opowiadania.

Jedną z atrakcji było kino czterowymiarowe. Wyświetlany był film o lądowaniu na księżycu. Fabuła była banalna, ale nie o nią chodziło, tylko o efekty jakie jej towarzyszyły. Ruszały się fotele, po nogach raził prąd i pryskała woda.

Po wyjściu z Gold Reef City mieliśmy jeszcze sporo czasu do końca dnia, więc nasz przewodnik zabrał nas do „Monte Casino”. Jest to miejsce, w którym upozorowane jest włoskie miasteczko. Po wejściu do środka sporego centrum kawiarniano – kasynowo – kinowego ma się rzeczywiście wrażenie, że jest się we włoskim miasteczku. W miarę przechodzenia do poszczególnych miejsc zmieniają się pory dnia. Można sobie zatem wybrać czy chcemy być w tym miasteczku w nocy czy w dzień.

Mirek Grodzki